środa, 15 października 2014

Rozdział 4

Z punktu widzenia Celine Hudson.
Dzisiejszego dnia obudziłam się, a moją pierwszą reakcją było: "kurwa mać!". Obudziłam się wcześnie rano, jak nigdy. Ze stresu nie mogłam spać. Nie mogłam uwierzyć, że to był ten dzień. Dzień, w którym pozbędę się tych czarnych gnojków… jeśli dobrze pójdzie. Na samą myśl o tym byłam cholernie szczęśliwa, ale też zestresowana. O godzinie ósmej rano zadzwoniła do mnie Ciara, chcąc wiedzieć, czy śpię. Wtedy nie spałam już od dwóch godzin. Całą grupą mieliśmy spotkać się przy barze Breaky. Swoją drogą… może Justin znowu nie będzie miał czasu? Zaśmiałam się sama ze swojego dowcipu, chociaż, wiedziałam, że to było chamskie. Nie powinnam się śmiać z jego aspołeczności, ale nie mogłam się powstrzymać. Nieważne.

Mojego ojca od rana nie było. Pewnie poszedł zjeść śniadanie w jakiejś knajpce, jak zawsze. Kiedy ja wyjdę z domu, jego nie będzie albo będzie siedział schlany na kanapie. Z rana spakowałam do dużej torby sportowej najważniejsze rzeczy. To było chyba oczywiste, że po zabiciu Black Chainz nie wrócimy do Las Vegas. W torbie spakowane miałam dwa najlepsze pistoletu, które udało mi się zdobyć. Spakowałam także plan budynku. Wszystko, co było najważniejsze. Włożyłam torbę pod biurko i poszłam wziąć prysznic. Dziwnie czułam się patrząc na swój pokój albo te wszystkie rzeczy z wiedzą, że widzę je po raz ostatni. Oczywiście czułam też ulgę, głównie dlatego, że mogłam wreszcie oderwać się od ojca… po tylu latach.

Po wzięciu prysznica, postanowiłam zjeść śniadanie, takie które starczy mi na resztę dnia. Raczej nie będę miała czasu na jedzenie. Skierowałam się do kuchni i stanęłam przy blacie w zastanowieniu, co mogę zjeść. Ostatecznie skusiłam się na jajecznice. Wyjęłam patelnię i składniki. 

Po jakiś 10 minutach moje śniadanie było gotowe. Usiadłam z talerzem przy stole i zaczęłam jeść. Wpatrywałam się w okno na przeciwko mnie. Na zewnątrz świeciło słońce i widać było, że jest dość upalnie. To lepsze niż deszcz. Nienawidziłam deszczu. Patrzyłam na ludzi, którzy przechodzili obok mojego domu. Widziałam panią Weters, która zawsze o 9:00 wychodziła ze swoim psem na spacer, dzieciaki, które szły do szkoły, autobus, zatrzymujący się zawsze w tym samym miejscu. To wszystko było takie monotonne, takie codzienne. I z dnia na dzień przestaje być. Tego dnia obudziłam się u siebie w domu w Las Vegas a następnego już mogę obudzić się w jakimś motelu w… nie wiem… w Kalifornii albo w Arizonie. To jedna z największych zmian w moim życiu i po prostu skręca mnie w brzuchu, gdy o tym myślę. Od kilku lat martwiłam się o siebie sama, więc to akurat nie problem, ale nawet to, że będę mordercą… cholera. Ja, Celine Hudson, 17-latka jako morderczyni? Jak to w ogóle brzmi? Ale najlepsze jest to, że kto będzie podejrzewał 17-latkę o morderstwo gangu? Nikt, przecież to oczywiste. 

Dokładnie w momencie, kiedy wsadziłam do ust ostatni kęs jajecznicy, do domu wszedł mój ojciec. Mój humor, jeśli jakikolwiek miałam, od razu zniknął. Wiedziałam, że nie był jeszcze pijany, ale to była kwestia czasu. Mogłam zauważyć jak jego wzrok zatrzymuje się na mnie. Chciałam uniknąć jakiegokolwiek konfliktu z nim. Od razu skierowałam się do swojego pokoju, ale gdy tylko go minęłam, odezwał się.

-Czemu wstałaś tak wcześnie? - zapytał. Odwróciłam się i spojrzałam na niego. Szczerze mówiąc to rzadko widzę go trzeźwego. A to szkoda. 
-Bo czułam na to ochotę? - odpowiedziałam pytaniem, a mój głos był przesiąknięty sarkazmem. Pewnie już dawno zdał sobie sprawę, jak bardzo nim gardzę, ale i tak lubiłam mu o tym przypominać. Był niczym w moich oczach. Tak jak on miał mnie gdzieś - ja jego tak samo. Nigdy nie czułam jakby był moim ojcem.

-Nie pyskuj, gówniaro. Idziesz dzisiaj do szkoły, masz godzinę albo cię tam zaciągnę - myślałam, że się przesłyszałam. On poszedł do salonu, a ja stałam na środku kuchni z rozszerzonymi oczami i przepełniona złością. To są, kurwa, jakieś żarty?! Wiedziałam, że mówił poważnie. On nie mówi czegoś bez powodu, więc… cholera, przejęłam się. Nie mogłam iść do żadnej zasranej szkoły. To nie było to, co miałam dziś robić. Szybko poszłam za nim i stanęłam przed jego telewizorem, chcąc zakryć mu widok. Patrzyłam na niego i cała trzęsłam się ze złości.
-Nie mam zamiaru iść do szkoły, nie możesz mi rozkazać! - krzyknęłam do niego i dopiero wtedy zareagował. Delikatnie przekręcił głowę w moją stronę i zanalizował całą moją twarz po czym zaśmiał się pogardliwie. Zaczynałam czuć się przy nim "mała", jakby przejmował nade mną kontrolę. Nie mogłam na to pozwolić.

-Nie mogę Ci rozkazać? Masz 16 czy tam 17 lat, dziecko, jesteś niepełnoletnia - w jego głosie mogłam wyczuć rozbawienie. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Miał rację. Przyznałam to sobie, ale dalej walczyłam. 
-Nagle zależy Ci, żebym chodziła do szkoły? Pieprzony kochany tatuś, pierdol się! - nie mogłam powstrzymać się od powiedzenia mu tych słów prosto w twarz. Poczułam ulgę i mimo, że byłam pełna satysfakcji, to wiedziałam, że nie powinnam. Od razu zrozumiałam, co zrobiłam, kiedy ostatnie słowa dotarły do jego uszu. Jego źrenice powiększyły się, a pięści zacisnął tak, że mogłam zobaczyć pełno żył na jego dłoniach. Zagryzłam wargę z nerwów. Nie wiedziałam, co robić. Po prostu czekałam na jego reakcje. Prosisz - masz. W mgnieniu oka podniósł się z fotela, na którym spędza połowę swojego życia. Nawet długo się nie zastanowił, a jego dłoń uniosła się w górę i dostałam prosto w policzek. Po pokoju rozległ się mój pisk. Podskoczyłam z bólu i przyłożyłam dłonie do polika. Ból uderzył w sekundzie. Od razu mogłam poczuć pieczenie. Spojrzałam na niego zza rzęs spojrzeniem pełnym smutku i złości w jednym. On stał tam jak słup i patrzył prosto na moją twarz. Pieczenie sprawiło, że w moich oczach pojawiły się małe łzy. Myślałam, że to sen. Nigdy, nigdy przenigdy nie podniósł na mnie ręki. Wyzywał mnie, śmiał się ze mnie, rozwalał moje rzeczy, ale nie to. Jeśli przed tym miałam do niego jakikolwiek szacunek, to zniknął w sekundzie. Patrzyłam na niego, a on zignorował mnie i wrócił na swoje miejsce. Od razu zaczął grzebać w kieszeni, a po chwili wyjął z niej portfel. Spojrzał na mnie znowu jakby to się nigdy nie stało.

-Idź do sklepu i kup mi zgrzewkę piw, a później naszykuj się do szkoły - mruknął ignoranckim tonem i rzucił na stolik przed nim dwa banknoty. Zacisnęłam zęby, patrząc na niego jak na ostatniego gnojka, którym w sumie był. Był taki żałosny i marzyłam, żeby mu to powiedzieć. Gdyby tylko widziała siebie na co dzień. 

Kiedy już miałam odwrócić się i wyjść, wpadłam na świetny pomysł. Kupię mu te piwa, opije się i będę mogła wyjść. Na mojej twarzy pojawił się przelotny uśmiech, ale zaraz zniknął. Zgarnęłam banknoty ze stołu i w mgnieniu oka opuściłam dom. Szłam przed Las Vegas i oddychałam głęboko, nie mogąc uwierzyć, że mnie uderzył. On już naprawdę dla mnie nic nie znaczył.

§§§


Zastanawialiście się kiedykolwiek nad słowami "po prostu Bóg tak chciał"? Bo ja tak. Często słyszę to od innych na temat mojej sytuacji. Najczęściej po prostu wzruszam ramionami na takie słowa, ale one od zawsze mnie zastanawiają. W kółko "Bóg tak chciał", "Bóg tak chciał". Najwidoczniej Bóg chce bardzo dużo. Coś jak ludzie, też tyle wymagają. Ale ludzie uważani są za złych, kiedy dużo wymagają, a nikt nie zwrócił uwagi, że Bóg robi tak samo. Tylko on zawsze dostaje, czego chce.

Bradley wpakował moją torbę do bagażnika i wsiadł do samochodu. Trzasnął drzwiczkami, a już po chwili mogłam usłyszeć odpalanie silnika. Spojrzałam na chłopaka, który prowadził samochód. Był to podobno jakiś kolega Bradleya. Dobrze to przemyślał, ponieważ do celu jedziemy autem Justina, więc Ciara ani Bradley nie mieliby co zrobić z własnym samochodem.
Siedziałam sztywno, nie zastanawiając się nawet, co się dzieje. Myślami nadal byłam przy tym, jak on mnie uderzył. Czułam się beznadziejnie, ale cieszyłam się, że nareszcie od tego ucieknę.
Patrzyłam przed siebie. W samochodzie panowała cisza. To było dziwne, nasza trójka rzadko kiedy siedziała razem w ciszy. Może to i lepiej. Nie miałam ochoty na rozmowę. 

Wszystko wydawało się dla mnie zamglone, opóźnione i smutne. Miałam tak przez cały czas. Nawet nie próbowałam zrozumieć, co mi jest. Niby cieszyłam się od ucieczki, ale gdzie było to szczęście. Jakoś go nie odczuwałam. 
-Breaky jest jakieś 20 minut stąd - oznajmiła Ciara i spojrzała w moją stronę. Coś przykuło jej uwagę we mnie i powoli zaczynałam rozumieć, co to było. Dziewczyna zmrużyła oczy, wpatrując się we mnie. Moje ciało prosiło o ucieczkę - cholera, Cely, co ci się stało? - zapytała, wskazując na czerwony i siny policzek. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Bradley od razu spojrzał na mój policzek, a jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Spuściłam głowę w dół, byłam zawstydzona.

-Dajcie spokój, to nic - wytłumaczyłam, ale to nie odwróciło ich uwagi.
-Nie chcesz mówić? - w jej głosie mogłam usłyszeć skruchę. Boże. Między nami zapadła cisza. Czułam się jak taki mały szczeniaczek. Pokiwałam twierdząco głową, a ona westchnęła - w porządku, powiesz kiedy indziej - stwierdziła i posłała mi lekki uśmiech. Niech tak uważa. I tak nie powiem. 

Resztę drogi przejechaliśmy w dość niezręcznej atmosferze. Oni pewnie zastanawiali się, co tak naprawdę się stało, a ja modliłam się, żeby już o to nie pytali. Wiedzieli o mnie bardzo dużo, ale nie wszystko. Wiedzieli, że mój ojciec często pije, ale nigdy nie mówiłam im, że potrafi być agresywny w stosunku do mnie pod wpływem alkoholu. Nikomu bym o tym nie powiedziała, to żenujące i nienormalne. Żaden normalny człowiek nie pozwoliłby sobie na to, ja też nie powinnam. Powinnam coś z tym zrobić już na początku, ale byłam tą beznadziejną, cichutką dziewczyną, która boi się zaryzykować, więc ma za swoje.

Jakieś 40 minut później byliśmy na miejscu, wszystko wina korków. Kierowca zaparkował pod niewielkim drewnianym budynkiem, chociaż nie nazwałabym tego budynkiem. Był to właśnie bar Breaky. Wyglądał jak zwyczajny bar, nic specjalnego. Na parkingu było kilka aut i byłam pewna, że jedno z nich należało do Justina. 

Wyjęliśmy z bagażnika nasze torby, Ciara zapłaciła kierowcy i skierowaliśmy się do wnętrza baru. Ciągnęłam swoją torbę w jednej z najbardziej upalnych dni i czułam się gorzej niż kiedykolwiek. Ale musiałam dotrwać do końca tego dnia. 
Chłodne powietrze uderzyło w moje ciało, gdy znaleźliśmy się we wnętrzu Breaky. Odetchnęłam z ulgą. Błogosławić klimatyzację. Na wejściu Ciara zaczęła się rozglądać, poszukując wzrokiem Carmena i Justina. Ruszyła przed siebie, a ja i Bradley szliśmy obok niej. Po chwili ujrzałam Carmena przy jednym ze stolików, a obok niego siedział Justin, nigdy wcześniej go nie widziałam, ale byłam pewna, że to on. 

-Cześć! - zaczęła Ciara, uśmiechając się do chłopaków. Oni spojrzeli w naszą stronę, dopiero nas zauważając. Mój wzrok skierował się na Justina i od razu przypomniały mi się słowa Carmena na jego temat. "Po prostu ja bym na niego uważał na twoim miejscu, w cholerę dziwny". W momencie, gdy te słowa przeszły przez moją głowę, wzrok Justina zatrzymał się na mnie. Spojrzał prosto na mnie, a na moim ciele pojawiły cię ciarki. Chyba się go bałam.

Ciara przedstawiła mnie i Bradleya Justinowi po czym nasza trójka usiadła. Ja zajęłam miejsce obok Carmena, Bradley obok Justina, a Ciara zaraz obok niego. Bradley wyjął plan budynku i zaczęliśmy wszystko omawiać. Nawet nie chciało mi się słuchać. Justin tłumaczył wszystko tak dokładnie, że zachciało mi się spać. Carmen miał rację, był cholernie dokładny. Widać było, że chciał, aby wszystko było zapięte na ostatni guzik.

-Co tam, mała? Jak się czujesz? - szept Carmena dobiegł do moich uszu. Spojrzałam na niego.
-W miarę… trochę się stresuję, ale to nic - wzruszyłam ramionami. Mój głos również był cichy, by nie przerwać pracy reszty. Na szczęście oni byli zbyt skupieni, żeby zwrócić na nas uwagę - a ty?
-W porządku - posłał mi uroczy uśmiech, a ja zaśmiałam się - dzisiaj ważny dzień - westchnął.
-Tak, wiem - skrzywiłam się. Usta Carmena otworzyły się jakby chciał coś odpowiedzieć, a w tym momencie coś mocnego uderzyło w nasz stolik. Ja i Carmen od razu zareagowaliśmy. Podskoczyłam ze strachu i spojrzałam na resztę. Dłoń Justina zwinięta w pięść leżała na planie budynku jakby przed chwilą uderzył nią o stół, a cała trójka patrzyła na mnie i Carmena mrożącym wzrokiem. 
-Jak chcecie sobie porozmawiać, to znajdzie inny moment - warknął Justin. Jego głos był tak chłodny i głęboki, że wręcz poczułam to na własnej skórze. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Zagryzłam nerwowo wargę, siedząc cicho.
-To naprawdę ważne - odparła Ciara w naszą stronę, a ja tylko pokiwałam twierdząco głową. Poczułam ulgę, kiedy wzrok Justina wreszcie dał mi spokój. 
-Wracając do tematu - odchrząknął i na chwilę spojrzał na Ciarę - więc jeszcze za nim światła zgasną musicie wywalić każdego. Z tym pewnie nie będzie problemu, ponieważ będzie to początek imprezy, co oznacza mało osób, a jeśli będziecie mieli problem z kimś, to po prostu wyrzućcie go siłą albo użyjcie broni - próbowałam uważnie słuchać jego słów. Na początku wychodziło, ale kiedy zaczął gadać te wszystkie rzeczy, które słyszałam już milion razy, to miałam ochotę iść spać. Odpłynęłam myślami w inne miejsce. Myślałam o moim ojcu, o Las Vegas, o Carmenie, o tym, co miało się stać, o mojej przyszłości, kompletnie o wszystkim.

§§§

Siedziałam ze skrzyżowanymi dłońmi na tylnych siedzeniach samochodu Justina, a mój wzrok wbity był w szybę. Aktualnie obserwowaliśmy dom tego ucznia, nie pamiętam już nawet jego nazwiska. Zegar wskazywał godzinę 19:45. Mieliśmy jeszcze trochę czasu, co Justin wykorzystał na swoje paplanie. W porządku, wiem, że to co mówił było ważne, ale dla mnie to było tylko "bla, bla, bla", ponieważ miałam zły humor. 

Uniosłam wzrok i spojrzałam na Justina, buzia mu się nie zamykała, a cała reszta była w niego wpatrzona. Byłam pewna, że więcej wiedzy mi nie potrzebne. Wiedziałam to co było ważne. 

Pięć po dziewiętnastej opuściliśmy samochód i skierowaliśmy się w stronę domu, w którym odbyć miała się impreza. Powoli zaczęły budzić się we mnie emocje, zaczynałam się denerwować. Weszliśmy do budynku i od razu usłyszałam śmiechy i rozmowy. Muzyka była włączona na cały regulator, co sprawiło, że skrzywiłam się i na chwilę przyłożyłam dłonie do uszu. Miałam ochotę zabić każdą osobę w tym domu, poważnie. 

Byliśmy we czwórkę, ponieważ Bradley wszedł tylnym wejściem, by szybciej znaleźć się przy wyłącznikach prądu, które były na tyłach budynku. Rozejrzałam się po wnętrzu i próbowałam policzyć wszystkie osoby. Przestałam już liczyć po 10 osobie, ale myślę, że było jakieś 25. Odetchnęłam z ulgą.

-Wiecie, co robić - szepnął Justin do mnie i Ciary. Pokiwałyśmy twierdząco głową i ruszyłyśmy. Spojrzałam na grupkę dziewczyn miej, więcej w moim wieku i postanowiłam, że będą dobre na start. Podeszłam do nich i przywitałam się. Wydawały się się miłe, więc od razu wyjechałam z prośbą, aby opuściły dom. Nie obyło się bez pytań typu 'czemu?', ale szybko się z tym uporałam. Nie minęło jakieś 20 minut, a nam udało pozbyć każdego, nawet tego dzieciaka, który prowadził imprezę. W jego przypadku trzeba było postraszyć trochę bronią.

-To wszyscy - powiedziała Ciara, gdy podeszłyśmy do Justina i Carmena. Obydwoje uśmiechnęli się. 
-Powinni już tu być - stwierdził - c… 
Dźwięk strzału, który rozbiegł się po całym pomieszczeniu, nie pozwolił mu dokończyć. Podskoczyłam ze strachu, a moje serce zaczęło szybciej bić. Na początku myślałam, że to Carmen albo ktoś bawi się bronią, ale niestety się pomyliłam. Cała czwórka odwróciła się, by spojrzeć kto spowodował strzał i zobaczyliśmy ich… Black Chainz we własnej osobie. Jakieś dziesięć osób w skórzanych kurtkach i mniej, więcej w naszym wieku stało naprzeciwko nas. Na szczęście nie celowali w nas, chcieli tylko zdobyć naszą uwagę.

-Co tu się, kurwa, dzieje? - zapytał jeden z nich. Żadne z nas nie miało zamiaru odpowiadać. Odruchowo spojrzałam w stronę Justina. Jedna z dłoni była zwinięta w pięść, wargi zaciśnięte, wzrok skupiony, a drugą dłonią powoli wyciągał coś z kieszeni. W tym momencie w całym budynku został wyłączony prąd. Zapadła ciemność, a muzyka ucichła. Nic nie widziałam, kompletnie nic. Słyszałam jedynie lekkie szuranie.

-Co jest do cholery?! - warknął nieznany mi głos. To był któryś z Black Chainz. Cichy jęk wydobył się z ust któregoś z nich i kolejny, i kolejny, i jeszcze jeden. Kroki. Wiedziałam, że Justin robił swoje. Światło zapaliło się, wyjęłam pistolet z tylnej kieszeni i schowałam za plecami. To co zobaczyłam przyprawiło mnie o mdłości. Na podłodze leżały trzy nieżywe ciała, każde z nich miało poderżnięte gardło. Nie byłam gotowa na taki widok. Zakręciło mi się w głowie, ale próbowałam zachować spokój. Justina nie było. Gdy reszta BC zauważyli, co się stało, odskoczyli od zwłok z krzykiem zdziwienia.

-Co kurwa?! - krzyknął któryś z nich. Nie chciałam dłużej czekać. Wyciągnęłam dłoń z pistoletem przed siebie i nacisnęłam trzy razy spust, nie zastanawiając się długo. Odskoczyłam z siłą broni, a po pomieszczeniu rozległy się głośne dźwięki strzałów. Przeciwnicy od razy zareagowali. Jeden z nich wyjął pistolet w mgnieniu oka i wycelował we mnie. Moje serce podskoczyło. Byłam na to przygotowana. Upadłam na ziemie, unikając pocisków. I wtedy zaczęła się wojna. Kolejne strzały padły z góry w jednego z członków Black Chainz, były od Justina, który stał na schodach. Chłopak od razu uciekł na górę, a my rozdzieliliśmy się do różnych pomieszczeń. Uciekając, strzelałam w jednego z nich. Jeden strzał wycelował w jego nogę, drugi w kanapę obok niego. Skrzywiłam się i uciekłam. Znalazłam się w dość dużym pomieszczeniu, była to prawdopodobnie sypialnia. Zamknęłam za sobą drzwi i schowałam się za łóżkiem. Moje serce waliło jak opętane, a nogi miałam jak z waty. Nie mogłam opanować oddechu. Słyszałam mnóstwo strzałów. Nie martwiłam się, wiedziałam, że to my wygramy. Przecież my byliśmy na to przygotowani, znaliśmy każdy zakamarek tego domu, a oni nie oczekiwali czegoś takiego.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, nie było nikogo. Opuściłam sypialnie, trzymając broń przed sobą i będąc gotowa na każdy atak. Rozejrzałam się i wyszłam do salonu. Strzał. Gwałtownie odepchnęłam się od ściany i upadłam na ziemię. Przeturlałam się za kanapę i oddałam kilka strzałów w stronę przeciwnika. Ucichł. Wstałam i zaczęłam biec w stronę schodów. Na szczęście nikt nie strzelał w moją stronę. Udało mi się wejść na drugie piętro. Usłyszałam krzyki w jednym z pomieszczeń, na szczęście to nie były krzyki żadnego z nas. Poszłam dalej i weszłam do jakiegoś pokoju. Rozejrzałam się, nie było nikogo. Oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. Miałam dość. Zaczynałam się bać, że nam się nie uda. Ich było dziesięciu, może ponad, a nas pięciu. Próbowałam uspokoić rytm mojego serca. Oddychałam głęboko. Nie minęła minuta, a ja otworzyłam oczy i postanowiłam wrócić do gry. Westchnęłam głośno i wyciągnęłam dłoń, by otworzyć drzwi. W tym momencie ktoś pociągnął mnie za ramiona do tyłu i gwałtownie popchnął. Uderzyłam w ścianę i pisnęłam z bólu. To mój koniec.