UNITED STATES, NEVADA, LAS VEGAS.
27.04.2013, 18:57
Z punktu widzenia Celine Hudson.
-Justin i Carmen nie mogą przyjechać - oznajmiła Ciara, kładąc na stole szklanki z sokiem pomarańczowym. Właśnie siedzieliśmy w domu Ciary, ja, ona i Bradley, planowaliśmy ten nadchodzący dzień… dwudziesty dziewiąty kwietnia. Mieliśmy dokładnie czterdzieści osiem godzin, by rozplanować każdą sekundę, by sprawdzić każdą broń, zanalizować każde możliwe miejsce, które możemy zaatakować i każde miejsce, które może zostać zaatakowane przez Black Chainz. Czyli mieliśmy dokładnie dwie doby. Niby to wydaję się wystarczający czas, ale godziny mijały jak sekundy. Siedzieliśmy już od kilku godzin. Przed nami leżała wielka niebieska kartka. Z niebywałą dokładnością Bradley wykonał plan budynku, w który gang ma uderzyć. Nauczyłam się go dosłownie na pamięć. Znałam każdy zakamarek. Był to dom niejakiego Damiena Burke'a. 17-letniego ucznia, pyskatego, rozwydrzonego chłopczyka, który wtyka nos w nie swoje sprawy i przez to ma kłopoty, o których jeszcze nie wiedział. Nie miał bladego pojęcia, że jego impreza jednak się nie uda. Zajęło nam to długo, ale wreszcie to rozgryźliśmy - Black Chainz planowali zacząć napad dokładnie o godzinie 19:30. Podobno mieli jakieś problemy z tym chłopaczkiem, typu narkotyki czy coś. Wracając do tematu, oczywiście czarne gnojki (tak jak nazywał ich Bradley, nie doszukując się w tym podtekstu rasistowskiego) nie miały bladego pojęcia, że na imprezie znajdzie się grupa nastolatków, który postanowią zrujnować ich plan. My wiedzieliśmy o nich wszystko - oni o nas kompletnie nic. Więc kiedy Black Chainz postanowią zaatakować, Carmen odłączy prąd w całym budynku. Odwróci to uwagę BC, więc kilku z nich zostanie na miejscu zabitych przez Justina. Brzmi dość drastycznie, ale oni robili gorsze rzeczy. Następnie Bradley włącza prąd. Czarne gnojki zauważają, że nie ma niektórych z nich i wtedy wkraczamy do akcji. Oczywiście, w tym czasie pijani, porzygani nastolatkowie zostają wywaleni siłą z budynku przeze mnie i Ciarę. Jak na grupkę zdesperowanych nastolatków plan wydaję się dość sprytny. Jedyny problem w tym, że nie możemy omówić planu wcześniej wszyscy razem, ponieważ Justin i Carmen nie mieszkają w Las Vegas. I po raz kolejny okazało się, że nie mogą dojechać. To robiło się wkurzające. Jakie szanse, że nasz plan wyjdzie idealnie, jeśli nie planujemy tego w całości? Cholera!
-Znowu? - Bradley wydał z siebie głośne westchnięcie. Tak samo jak ja, tracił pieprzoną nadzieję. Ale co innego mogliśmy zrobić. Po prostu trzeba było się spotkać wcześniej na miejscu i na szybko omówić sprawę.
-Spokojnie. Przecież Justin i Carmen mają ten sam plan budynku, wiedzą co robić, planują razem, więc wszystko jest w jak największym porządku - wytłumaczyła Ciara, próbując uspokoić chłopaka.
-Jakim, kurwa, porządku?! - niespodziewany krzyk wyskoczył z niego i tym samym cały spokój i znudzenie mnie opuściło. Cholernie przestraszona, zmrużyłam brwi w stronę Bradleya. Wiedziałam, że się stresuje i denerwuje, rozumiałam to. Miałam to samo, bo przecież to nie była jakaś łatwa sprawa, którą zrobisz na pstryknięcie palca. Momentami miałam ochotę z tego zrezygnować, ponieważ uważałam, że to się po prostu nie uda, ale wiedziałam, że muszę zrobić to dla nich, mamy i rodzeństwa. Miałam jedyną szansę. Pieprzone gnojki musiały dostać za swoje.
W pokoju zapadła cisza. Wręcz czułam tą napiętą atmosferę, która unosiła się w powietrzu. Bradley odetchnął i schował twarz w dłonie. Widziałam, że powoli chłonie.
-Przepraszam, po prostu chcę, żeby to się udało - powiedział cichym głosem pełnym rozczarowania. Ciara usiadła na kanapie i skrzyżowała dłonie na piersi, patrząc się w kąt pokoju. Wszyscy byliśmy rozerwani. Byliśmy tylko zwykłymi nastolatkami. Czasami nie panowaliśmy nad naszymi uczuciami, czasami zbyt się unosiliśmy, podejmowaliśmy nieodpowiednie decyzję. To wszystko. W dodatku blizny, które zostały w naszej psychice nie pozwalały normalnie żyć. Dawały o sobie znać każdego pieprzonego dnia. Codziennie przypominały nam, że nie będziemy tymi, którzy żyją normalnie; że to my musimy się poświęcić.
-Myślisz, że ja nie chcę? - zapytała retorycznie. W jej głosie można było usłyszeć lekkie zdenerwowanie, ale dziewczyna nie dawała tego po sobie poznać. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że moja głowa dosłownie pęka z każdej strony. Syknęłam cicho z bólu i chwyciłam się za głowę. Gwałtownie wstałam z miejsca, chcąc jak najszybciej urwać się z tego miejsca.
-Pójdę się przewietrzyć, boli mnie głowa - mruknęłam cicho i minęłam dwójkę przyjaciół. Po drodze wzięłam szklankę z sokiem i opuściłam budynek, nie czekałam nawet na ich odpowiedź. Gdy tylko wyszłam na zewnątrz, poczułam się lepiej. Chłodne, wieczorne powietrze delikatnie muskało moją twarz. Ból głowy trochę odpuścił. Odetchnęłam z ulgą. Usiadłam przy małym, tarasowym stoliku i spojrzałam na niebo. Powoli się ściemniało. Był dopiero kwiecień, więc ciemno robiło się dość szybko. Przed oczami w kółko miałam plan budynku, Black Chainz, wyobrażałam sobie jak to będzie wyglądało. A co jeśli nam się nie uda? Jeśli zabiją Ciarę albo mnie? Jeśli nas przechytrzą? Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym. To nie mogło się stać. Starałam się nie myśleć o porażce. Odrzuciłam czarne myśli od siebie i zaczęłam zastanawiać się nad kolejną rzeczą - co będzie dalej? To też było dobre pytanie. Wyobrażałam sobie różne opcje. Na przykład, że po zabiciu ich wszystkich wyjeżdżamy do innego stanu i żyjemy wszyscy szczęśliwie, ale to nie było możliwe. Albo też, że policja będzie nas poszukiwać i będziemy musieli w kółko uciekać. To byłoby okropne. Ale na szczęście wszystko zaplanowaliśmy tak, że policja nie wpadnie na to, że to my. Mimo że nagłe zniknięcie piątki osób nie jest normalne, to tym też się nie martwiłam, ponieważ - mój ojciec nie przejmował się mną, on po prostu kiedyś umrze samotnie nie zawracając sobie mną głowy, Ciara i Bradley mieli okłamać swoich opiekunów, że wyjeżdżają się uczyć do Europy. To było najśmieszniejsze, co usłyszałam. Żadnych dowodów na to ani nic, ale oni są sprytni, poradzą sobie. A ta dwójka, której nie znam… Justin i Carmen. Nie wiem, co oni mają zamiar zrobić, ale chyba nie są idiotami i coś wymyślą. Zastanawiała mnie ta dwójka. Słyszałam, że Justinowi umarł ojciec i brat przez Black Chainz. Tylko dzięki temu poznał Ciarę. A o Carmenie nic nie wiem, prawdopodobnie on nie został ofiarą BC, ale nie interesuję mnie on tak długo jak będzie nam pomagał.
Podniosłam szklankę z sokiem i przyłożyłam do ust. Kiedy napój przepłynął przez moje gardło, zdałam sobie sprawę, że jestem strasznie głodna. Zagryzłam moje zaschnięte wargi i wstałam. Powinnam już tam wracać. Weszłam do ciepłego pomieszczenia, zostawiając w kuchni pustą już szklankę. Już stamtąd mogłam usłyszeć Ciarę i Bradleya. Weszłam do salonu i spojrzałam na nich. Bradley trzymał dłoń na planie budynku, pokazując coś Ciarze. Nawet ich nie słuchałam. Usiadłam na kanapie i patrzyłam się przed siebie nieobecnym wzrokiem. Tego dnia miałam dziwny humor. Cały dzień siedziałam cicho, chyba że coś obmawialiśmy. Nie chciało mi się gadać. Byłam przemęczona całym tym planowaniem. Chciałam już, żeby było po wszystkim.
Z punktu widzenia Justina Biebera.
Na mojej skórze pojawiła się gęsia skórka, gdy tylko wiatr ruszył. Skrzywiłem się, ale nie miałem zamiaru zwracać na to uwagi. Byłem zajęty. Dochodziła późna godzina, kiedy ja i Carmen ciągle pracowaliśmy nad planem.
Mogłem rzucić na niego okiem i od razu widziałem, że był zmęczony i mało do niego docierało, ale nie chciałem jeszcze kończyć. Chciałem, żeby wszystko było idealnie opracowane. Jeśli już coś zaczęliśmy, musieliśmy zrobić to perfekcyjnie. Nie mieliśmy dużo czasu. Dwudziesty siódmy powoli się kończył, został tylko następny dzień. Dwudziestego dziewiątego nie będzie już czasu na myślenie, co zrobić i jak to zrobić. O to chodzi.
-Rozumiesz? - zapytałem Carmena, chcąc się upewnić, że wie co ma robić. Byłem w trakcie tłumaczenia mu, co zrobić kiedy Bradley odłączy prąd. To było bardzo ważne. Zwłaszcza dla mnie. Wtedy ja działam. Czekałem na ten moment długo i nie mogłem się go doczekać. To dla mnie zaszczyt pozbyć się tych skurwysynów.
-Tak, jasne - pokiwał głową, a w jego głosie można było usłyszeć znudzenie. Powoli się denerwowałem. Próbowałem być dokładny we wszystkim, a ten dzieciak zachowywał się jakby miał to w dupie. Zacisnąłem pięści, by powstrzymać się od krzyczenia i wypuściłem głośno powietrze. Poddaję się.
-Okej, dokończymy to jutro - wstałem z niewygodnego krzesła. Z moich ust wyszedł jęk, kiedy poczułem ból w plecach. Prawdopodobnie trochę za długo siedziałem. Carmen spojrzał na mnie i choć tego nie pokazywał, to wiedziałem, że właśnie cieszył się jak małe dziecko.
-Serio? - zapytał zdziwiony. Najwidoczniej nie oczekiwał, że dam mu spokój. Przewróciłem oczami na jego głupie pytanie.
-Nie, na niby. Po prostu idź już do domu, jesteś zmęczony - stwierdziłem i wziąłem się za zwijanie planu budynku w rolkę.
-Wcale nie jestem zmęczony - jego głos od razu stał się mocniejszy. Skupiłem się na zwijaniu planu i zignorowałem go. Nie miałem ochoty na jego pieprzenie - ale jak wolisz - dodał, wzruszając ramionami. Podniósł się z kanapy i przeciągnął. Pożegnałem się z nim i postanowiłem pójść pod prysznic. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że też złapało mnie zmęczenie. Miałem ochotę po prostu walnąć się na łóżko i leżeć tak przez kilka dni, ale wiedziałem, że to nie nastąpi w najbliższym czasie. Wszystko mnie wykańczało.
Miałem 19 lat. Powinienem w tym wieku mieszkać w skromnym domu, z tatą, mamą i bratem. Mieć znajomych, wychodzić z nimi na imprezy. Chodzić na studia. Byłbym szczęśliwy, ale przytłoczony nauką czy jakimiś zwyczajnymi problemami, które byłby związane z dziewczyną lub kłótnią z kolegą. A tymczasem? Miałem 19-latem, mieszkałem sam w domu, który utrzymuję z jakiś małych pieniędzy, które zarabiam od czasu do czasu. Nie mam zbytniego kontaktu z mamą, mój tata nie żyje. Nie mam znajomych, każdy uważa, że jestem aspołeczny i że po śmierci taty odciąłem się od ludzi. Nie mam dziewczyny, nigdy nie angażowałem się w takie rzeczy. Nie chodzę na studia, nigdy nie miałem zamiaru się za nie zabierać. Czemu? Może to dziwne, ale po prostu kiedyś pomyślałem, że jakieś studia nie będą mi potrzebne, że będę robił coś do czego studia nie są potrzebne. Czasem żałuję tego, patrząc na mój żałosny domek czy na inne dzieciaki w moim wieku, które mają normalne życie i świetlaną przyszłość. Ale ja nie jestem normalnym dzieciakiem. Ja zostałem zmuszony do dojrzałości...
________________
Cześć. Wiem, że nie ma żadnej rewelacji. Rozdział krótki, nic się nie dzieję, ale nie chcę popychać akcji, bo nie lubię, kiedy wszystko dzieje się za szybko. Od rozdziału 4 wszystko się tak naprawdę zacznie, a to już niedługo. Mam nadzieję, że trochę poczekacie.
I proszę was - komentujcie rozdziały! To nie zajmuje wam wiele czasu, a bardzo motywuje. Jeśli piszecie opowiadanie, to sami rozumiecie. To na tyle. Nie jestem pewna, kiedy pojawi się następny rozdział, ale miejmy nadzieję, że w ciągu tego tygodnia.
Fajnie wciąga ;) czekam na następny ;) rozdział świetny ;)
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie strasznie mnie zaciekawiło, trochę sama nie pogę się połapać dlaczego (no może oprucz twojego stylu pisania, bo ma coś w sobie) ale mam nadzieję że w dalszych rozdziałach się dowiem. Czekam na kolejną część :)
OdpowiedzUsuńsuper!
OdpowiedzUsuń